czwartek, 20 stycznia 2011

Nowy rok rozpoczęty

Pierwsza podróż noworoczna za nami. Dokąd? Do kraju zaskakująco przypominającego Polskę w wielu aspektach. Do Węgier.

No i stało się. Kupiliśmy w promocji bilety lotnicze do Węgier. Od dawna coś w nas się wierciło, jakiś robak w mózgu, który nie pozwalał spokojnie siedzieć w domu i zabijać czas oglądaniem telewizji. Miejsce wyjazdu wybraliśmy na zasadzie "gdzie najtaniej", bo finansowo ostatni okres nie był dla nas szczególnie szczęśliwy. Jak było?

Jak na Węgrzech. Imprezowo. Budapeszt powoli - a może i całkiem szybko - wyrasta na europejską stolicę imprezy. Na każdym rogu (no, trochę przesadzamy) knajpy, dyskoteki itepe, sporo reklam imprez ze znanymi ponoć didżejami... Chcesz zabalować? To miejsce wręcz perfekcyjne do tego celu. Tyle że... tyle że my nie lubimy balować. A przynajmniej nie w taki sposób. A w Budapeszcie już byliśmy.

Nie zrozumcie mnie źle - to wspaniałe miasto. Piękne, duże, z ładną zabudową i mnóstwem miejsc do zobaczenia. Ale na świecie czeka jeszcze tyle miejsc, które warto zwiedzić, że ten wyjazd wydał się nam stratą pieniędzy. Bywa. Proza życia, jak to ujął jakiś mądrzejszy ode mnie człowiek. Nawet zdjęcia wyszły tak nudne, że nie ma na co popatrzeć. Ale nic to, bo w planach są lepsze wycieczki, które dojdą do skutku, jak tylko nieco dźwigniemy się z finansowego dołka.

Do następnego!