wtorek, 26 października 2010

Plany wewnątrz planów w planach

Czasy spontanu dawno już minęły i od wielu lat, zawsze gdy chcemy gdzieś wyjechać, spakowanie plecaka musi poprzedzić długa faza planowania.

"Jesteśmy już na to za starzy" - pewnie spodziewasz się takiego uzasadnienia naszej rezygnacji z szalonych, nieplanowanych wycieczek. Żeby Cię nie rozczarować:

Jesteśmy już na to za starzy.

Też przeżyliście taki zwrot w swoim życiu? Wiecie, takie jakby przenicowanie wartości, gdy nastawienie "szybko, pakujemy się, jest ładna pogoda!" zmienia się w "dobra, możemy pojechać. W czerwcu. Kupujemy bilety autokarowe czy bilety lotnicze? Pakujemy kanapki? A może... wykupić ubezpieczenie?". Z czym wiąże się nagła (a może nie nagła) zmiana sposobu myślenia?


Będzie krótko i okrutnie: z wiekiem. Patrząc z dzisiejszego punktu widzenia, nie potrafię zrozumieć samego siebie: jak kilka(naście) lat temu mogłem tak po prostu wyjść, wsiąść do autokaru i wyjechać (często nie wiedząc, gdzie skończy się podróż)? No cóż, w sumie to potrafię zrozumieć: brak pracy, brak odpowiedzialności, proste życie nastolatka, te sprawy. Teraz wiem jednak, że zaplanowana podróż jest lepsza niż nieplanowana. Dlaczego?

Ponieważ dobry plan sprawi, że, na przykład, nie będziesz się nudzić. Zdarzało się, że wyjeżdżając spontanicznie trafialiśmy do miejsca, w którym nie było nic do roboty. Dalej pojechać nie można, bo pieniędzy za mało (a przecież mogliśmy wydać kasę znacznie lepiej - gdybyśmy tylko pomyśleli...!); wracać też się nie chce, bo dopiero co ruszyliśmy w trasę. Nie były to najlepsze wyjazdy w moim życiu, ale czegoś mnie nauczyły:

Nawet jeśli macie tylko parę groszy w kieszeni, możecie je DOBRZE wykorzystać. Wystarczy się zastanowić. Naprawdę, za 100 zł potrafiłbym spędzić całkiem przyjemne, a na pewno ciekawe kilka dni urlopu. Morał z dzisiejszego wpisu jest taki: spontan jest fajny, ale głównie wtedy, gdy macie dużo pieniędzy do dyspozycji. Natomiast jeśli nie macie - nic straconego. Coś z niczego też się da zrobić. Potrzebny będzie tylko dobry, przemyślany plan.

foto: Chuck Cocker

czwartek, 21 października 2010

Miejsca przereklamowane #1 - Egipt

Znacie pewnie uczucie, które towarzyszy kupieniu szeroko reklamowanego produktu, który do tanich nie należy, i odkrycie że jego smak / wygląd / funkcjonalność / wytrzymałość wcale nie są tak dobre, jak stara się pokazać kampania reklamowa. W turystyce można się podobnie rozczarować. Z tego względu pozwolę sobie rozpocząć cykl p.t. "miejsca przereklamowane".
 

Na pierwszy ogień musi, po prostu musi pójść Egipt - nie dlatego, że jest to kraj nieciekawy (bo jego historia i tradycja są imponujące), ani dlatego że brak w nim atrakcji (bo nie brak). Jeśli jednak wybieracie się do Egiptu z nadzieją na delektowanie się egzotyczną atmosferą, tworzoną przez relikty starożytnej cywilizacji, warto zastanowić się nad zmianą kierunku podróży.

Wycieczki do Egiptu to dziś masówka, a sam kraj to centrum turystycznej komercji, w którym do miejsc wartych zwiedzania trzeba się przedzierać przez ocean tandety. Tandety, którą tylko po części tworzą lokalni wyzyskiwacze turystów. W dużej mierze za kicz odpowiadają sami turyści, oczekujący sprowadzenia tysięcy lat historii do formy pocztówki. W popularnych miejscowościach łatwo zgubić się w kolorowym tłumie - tworzonym przez przedstawicieli wszystkich możliwych krajów, tylko nie Egipcjan.

Egipt jest popularny zwłaszcza wśród Polaków - dlatego możecie być pewni, że gdziekolwiek się znajdziecie, usłyszycie polską mowę. Jeżeli zatem chcecie uciec od codzienności, lepiej poszukać innego celu wycieczki. Ojczyzna faraonów czeka przede wszystkim na miłośników karnawałowych imprez podlanych historycznym sosem.

foto: Michael Tyler

poniedziałek, 18 października 2010

Przełomowa noc

Spaliście kiedyś pod gołym niebem? Nie, nie mówię o namiocie; pytam, czy spaliście pod sufitem z chmur i gwiazd? W górach? Wiosną? Jeśli nie, odpowiem Wam, jakie to uczucie. Przede wszystkim jest... zimno.

Uwaliliśmy się pod wieczór w parku, na kawałku łączki skrytej w potężnych krzaczorach; baliśmy się, że ktoś nas zobaczy i korzystając z okazji zwędzi plecaki. Wydawało się, że po takiem dniu nawet ćwiczenia pułku grenadierów nie zdołałyby nas obudzić, tym bardziej martwiliśmy się o dobytek. Rozwinęliśmy śpiwory i ułożyliśmy się w nich, plecaki trzymając w objęciach. 

Zaśnięcie, o dziwo, nie było łatwe - budził nas byle szmer (a o tej porze dnia i roku w parku jest jak na autostradzie - przynajmniej z punktu widzenia osoby, która desperacko stara się zasnąć). Jednak przede wszystkim przeszkadzały nasze plecaki, wyślizgujące się z uścisku gdy zaczynała opuszczać nas przytomność. W umysłach mieliśmy zakodowane, że nie możemy ich stracić, więc byle ich poruszenie zupełnie nas wybudzało.

Nie pamiętam, która była godzina, ale chyba dość wczesna, bo stało się coś, co ostatecznie przekreśliło moje szanse na zaśnięcie: zepsuł się suwak w śpiworze. Jako że śpiwór był niewielki, nie mogłem się nim owinąć; ręka albo noga stale były wystawione na nocny chłód. Co ja mówię - na przeraźliwe nocne zimno. Nagle plecak przestał być moim zmartwieniem. Teraz naprawdę chciałe zasnąć, bez względu na wszystko, ale nic z tego - przede wszystkim musiałem się ogrzać. Gimnastykowałem się więc w śpiworze, starając się całkiem skryć pod materiałem i zasklepić dziurę, ale efektem było zazwyczaj wyślizgnięcie się na trawiasty grunt. Czasami udało się zdrzemnąć; po kilku drzemkach przerywanych szamotaniną w końcu usnąłem. I wtedy zaczęła gromadzić się rosa. Tyle byłoby spania tej nocy.

Wstaliśmy wraz ze wschodem słońca. W ogóle nie czułem zmęczenia. Obudzić się w takim miejscu, o takiej porze, mając przed sobą cały dzień wędrówki donikąd - po raz pierwszy znalazłem się w podobnej sytuacji. Była to chwila, w której pokochałem podróże. Nieważne są bowiem ich trudy; nieważne, że nie traficie tam, gdzie chcieliście, i że nie będziecie mieli gdzie spać. Ważne, że będziecie tak blisko prawdziwego świata, a nie tego sztucznego, z jego sztucznymi problemami. Możecie w to wierzyć lub nie, ale mając jedynie plecak, a w nim dwa swetry i puszkę mielonki, poczujecie czym jest prawdziwa wolność.

foto: allspice1

środa, 13 października 2010

Jakoś w górach

Kombinacji uroku osobistego i dużej dozy szczęścia zawdzięczamy to, że w końcu dotarliśmy w góry. Mówiąc prościej: podwiózł nas okoliczny rolnik, który akurat jechał we właściwym kierunku.

- Nie za młodzi jesteście na takie wojaże? - zapytał.

Z pełną powagą odpowiedzieliśmy, że nie; nn na to, że czasy się zmieniają i młodzież robi coraz odważniejsza. Kazania wysłuchaliśmy grzecznie potakując; przecież nie będziemy się z facetem wykłócać w jego własnym fiacie 125p. Mimo wszystko on sam nie wyglądał na osobę z rodzaju grzecznych, nawet (a może zwłaszcza) za młodu. Złamany nos, blizna przecinająca brew i twarz kogoś, kto zdążył się w życiu wyszaleć i teraz jest spokojny, bo wie że nic już go nie ominie.

Wysadził nas w miejscowości, która nazywała się bodajże Osiek; w drodze nam się usnęło i podejrzewaliśmy, że zajechaliśmy za daleko. Zaczęliśmy wątpić, czy uda nam się dotrzeć w jakiekolwiek góry, ale cóż - trzeba było sobie jakoś radzić. Pożegnaliśmy się z dobroczyńcą, nie sądząc że jeszcze go kiedyś spotkamy, i...

Żeby nie trzymać was w niepewności - dotarliśmy jakoś góry, przy okazji marnując więcej pieniędzy niż zakładaliśmy w najgorszych scenariuszach. Co prowadziło do kolejnych problemów: hotele i schroniska były za drogie, zaś w tym jedynym, w którym chcieli dać nam upust, atmosfera nieprzyjemnie się zagęściła, gdy oświadczyliśmy że chcemy nocować w jednym pokoju. Mieliśmy, na szczęście, śpiwory, choć nie za bardzo wiedzieliśmy, czy powinniśmy z nich korzystać. Komuś, kto nigdy nie nocował pod gołym niebem, nietrudno wyobrazić sobie rabunek, morderstwo, okaleczenie przez dzikie zwierzęta.

A noc się zbliżała.

czwartek, 7 października 2010

Autokary do Nieba

Zaprowadził nas tam ślepy los, który ze złośliwym uśmiechem na gębie poprowadził palec Garbatej.

Staliśmy na dworcu PKS (bo za pociągami, prawdę mówiąc, nie przepadamy - głównie za ich zapachem), wyglądając trochę jak zagubione cielęta. Chcieliśmy wybrać się w góry, ale w które? Gdzie się zatrzymać? Zakopane? Wyssałoby z nas pieniądze w jeden wieczór. Szczyrk? Każde z nas znało go na pamięć. Mniej popularne miejscowości? Bingo! Tylko które?

Garbata zamknęła oczy i zaczęła wodzić palcem po rozkładzie. Parę razy trafiła w miasteczka, które z górami nie miały nic wspólnego, ale w końcu los poprowadził ją do Nieba. Rozwinęliśmy mapę i było: wieś w kieleckiem, znaczy niedaleko od Gór Świętokrzyskich. Nawet żeśmy ich nie brali pod uwagę, widać więc - jak się nam uroiło - że opatrzność wskazała nam drogę.

- Bilety autokarowe do Nieba - powiedziałem do pani w okienku, a ona spojrzała na mnie jak na wariata. Biorąc pod uwagę, jak zmieniła się wtedy młodzież w stosunku do tej sprzed kilku lat, niezbyt się tym przejąłem. Autosan podjechał, wsiedliśmy - i w drogę.

Wysiedliśmy w Niebie w milczeniu, czując się trochę głupawo. Nie wiem, jak wygląda to dzisiaj, ale wtedy była to wiocha z kilkoma domami i dróżką. Było dopiero popołudnie, ale jedne z tych ciemnych, niepogodnych, a nie zanosiło się, żebyśmy znaleźli tu nocleg. Nie byliśmy pewni, czy miejscowi znali telefon, a co dopiero słyszeli o takich cudach jak hotele czy schronika. Widoczność była kiepska, więc i gór jakoś się nie dopatrzyliśmy.

W niezbyt dobrych humorach zaczęliśmy rozglądać się po okolicy.

foto: Jacob Ehnmark

wtorek, 5 października 2010

W drogę!

- Nudzę się - powiedziała kiedyś Garbata i w zasadzie od tego wszystko się zaczęło.

Tak nas postrzegano jakieś 20 lat temu
Były to czasy późnoszkolne, kiedy oleju w naszych głowach nie wystarczyłoby na usmażenie jajecznicy. Nic zatem dziwnego, że zwykła popołudniowa nuda skłoniła nas do spakowania plecaków - i tyle nas przez następny miesiąc widzieli. Rodzice nie byli zachwyceni, ale zaskoczeni też nie bardzo. Powiedzmy, że nie byliśmy najgrzeczniejszymi nastolatkami pod słońcem. Potrafiliśmy za to pracować. Z groszem uzbieranym po godzinach, na dwa tygodnie przed wakacjami, pozostawiwszy wiadomość że wyjeżdżamy, wyruszyliśmy... gdzieś. Przed siebie. A raczej wyruszylibyśmy, gdyby nie złapał nas deszcz.

Wydawało się, że z nieba zaczął lecieć wodospad; przemoczeni na wskroś skryliśmy się w mlecznym barze i wsuwając pierogi czekaliśmy na wypogodzenie. Powinniśmy czuć się wściekli, ale było nawet zabawnie - nie mieliśmy planu, więc nic nie mogło go zepsuć. Kisząc się w śmierdzącej grochem norze obraliśmy z grubsza kierunek: południe. Nie mieliśmy paszportów, więc o przekraczaniu granicy nie było mowy (tak nam się przynajmniej zdawało), toteż postanowiliśmy zaczerpnąć górskiego powietrza. To znaczy Garbata postanowiła, mnie było wszystko jedno - byle się wyrwać z tego usypiającego miasta.

Garbatej należą się przynajmniej dwa zdania. Po pierwsze dlatego, że poruszała się dystyngowanie jak angielska królowa i od tego wzięło się ironiczne przezwisko. Po drugie - dziewczyna była dość niesamowita. Cicha. Tajemnicza. W zasadzie trudno to po prostu opisać. Może wyjdzie w praniu. Dość powiedzieć, że jej nuda wysłała nas na przedwczesne wakacje, podczas których przeżyło się to i owo...

Ale o tym - w następnym odcinku.

foto: Richard Fisher

niedziela, 3 października 2010

Hej, hej, hej

W końcu trafiłem i tutaj. To musiało się tak skończyć. Internet będzie twoim celem podróży, czy tego chcesz, czy nie. Uroki XXI wieku.

Trochę się w życiu kilometrów pokonało - rowerem, autokarem, samochodem, autobusem, pociągiem... Z lataniem było gorzej, bo nie należę do zwolenników odrywania nóg od stałego gruntu. Mimo wszystko i tego należało spróbować. Bagaż doświadczeń stał się na tyle opasły, że mogę podzielić się z wami przynajmniej częścią z nich.

Zaznaczmy już na początku, że życie podróżnika łatwym nie jest - trafia się tu i ówdzie coś lub ktoś, kto próbuje uprzykrzyć ci życie, więc blog ten jest nie tylko laurką dla krajów pozostawionych za tylnym kołem, ale i przestrogą dla osób, które gotowe są bez zastanowienia wyruszyć w daleką drogę. Z takim podejściem możecie dorobić się guza. A jak nie guza, to innych nieprzyjemności. O nich też tutaj wspomnimy - w swoim czasie.

Do następnego postu. Over and out.

M.