wtorek, 5 października 2010

W drogę!

- Nudzę się - powiedziała kiedyś Garbata i w zasadzie od tego wszystko się zaczęło.

Tak nas postrzegano jakieś 20 lat temu
Były to czasy późnoszkolne, kiedy oleju w naszych głowach nie wystarczyłoby na usmażenie jajecznicy. Nic zatem dziwnego, że zwykła popołudniowa nuda skłoniła nas do spakowania plecaków - i tyle nas przez następny miesiąc widzieli. Rodzice nie byli zachwyceni, ale zaskoczeni też nie bardzo. Powiedzmy, że nie byliśmy najgrzeczniejszymi nastolatkami pod słońcem. Potrafiliśmy za to pracować. Z groszem uzbieranym po godzinach, na dwa tygodnie przed wakacjami, pozostawiwszy wiadomość że wyjeżdżamy, wyruszyliśmy... gdzieś. Przed siebie. A raczej wyruszylibyśmy, gdyby nie złapał nas deszcz.

Wydawało się, że z nieba zaczął lecieć wodospad; przemoczeni na wskroś skryliśmy się w mlecznym barze i wsuwając pierogi czekaliśmy na wypogodzenie. Powinniśmy czuć się wściekli, ale było nawet zabawnie - nie mieliśmy planu, więc nic nie mogło go zepsuć. Kisząc się w śmierdzącej grochem norze obraliśmy z grubsza kierunek: południe. Nie mieliśmy paszportów, więc o przekraczaniu granicy nie było mowy (tak nam się przynajmniej zdawało), toteż postanowiliśmy zaczerpnąć górskiego powietrza. To znaczy Garbata postanowiła, mnie było wszystko jedno - byle się wyrwać z tego usypiającego miasta.

Garbatej należą się przynajmniej dwa zdania. Po pierwsze dlatego, że poruszała się dystyngowanie jak angielska królowa i od tego wzięło się ironiczne przezwisko. Po drugie - dziewczyna była dość niesamowita. Cicha. Tajemnicza. W zasadzie trudno to po prostu opisać. Może wyjdzie w praniu. Dość powiedzieć, że jej nuda wysłała nas na przedwczesne wakacje, podczas których przeżyło się to i owo...

Ale o tym - w następnym odcinku.

foto: Richard Fisher

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz