czwartek, 7 października 2010

Autokary do Nieba

Zaprowadził nas tam ślepy los, który ze złośliwym uśmiechem na gębie poprowadził palec Garbatej.

Staliśmy na dworcu PKS (bo za pociągami, prawdę mówiąc, nie przepadamy - głównie za ich zapachem), wyglądając trochę jak zagubione cielęta. Chcieliśmy wybrać się w góry, ale w które? Gdzie się zatrzymać? Zakopane? Wyssałoby z nas pieniądze w jeden wieczór. Szczyrk? Każde z nas znało go na pamięć. Mniej popularne miejscowości? Bingo! Tylko które?

Garbata zamknęła oczy i zaczęła wodzić palcem po rozkładzie. Parę razy trafiła w miasteczka, które z górami nie miały nic wspólnego, ale w końcu los poprowadził ją do Nieba. Rozwinęliśmy mapę i było: wieś w kieleckiem, znaczy niedaleko od Gór Świętokrzyskich. Nawet żeśmy ich nie brali pod uwagę, widać więc - jak się nam uroiło - że opatrzność wskazała nam drogę.

- Bilety autokarowe do Nieba - powiedziałem do pani w okienku, a ona spojrzała na mnie jak na wariata. Biorąc pod uwagę, jak zmieniła się wtedy młodzież w stosunku do tej sprzed kilku lat, niezbyt się tym przejąłem. Autosan podjechał, wsiedliśmy - i w drogę.

Wysiedliśmy w Niebie w milczeniu, czując się trochę głupawo. Nie wiem, jak wygląda to dzisiaj, ale wtedy była to wiocha z kilkoma domami i dróżką. Było dopiero popołudnie, ale jedne z tych ciemnych, niepogodnych, a nie zanosiło się, żebyśmy znaleźli tu nocleg. Nie byliśmy pewni, czy miejscowi znali telefon, a co dopiero słyszeli o takich cudach jak hotele czy schronika. Widoczność była kiepska, więc i gór jakoś się nie dopatrzyliśmy.

W niezbyt dobrych humorach zaczęliśmy rozglądać się po okolicy.

foto: Jacob Ehnmark

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz